Aktualności
80. rocznica ewakuacji morskiej więźniów KL Stutthof
25 kwietnia 2025 roku mija 80 lat od rozpoczęcia ewakuacji morskiej więźniów niemieckiego obozu koncentracyjnego Stutthof. Niemieckie władze podjęły decyzję o „ewakuowaniu” więźniów w celu ukrycie śladów zbrodni i uniemożliwienie wyzwolenia więźniów przez zbliżające się wojska sowieckie. Dla tysięcy osłabionych, chorych i wygłodzonych osób była to jednak przede wszystkim kolejna odsłona obozowego piekła – tym razem na morzu.

Bałtyk
Wobec ofensywy Armii Czerwonej i zbliżającego się końca wojny, niemieckie władze zdecydowały się na „ewakuację” więźniów KL Stutthof. 25 stycznia 1945 roku rozpoczął się pierwszy jej etap. Więźniowie w założeniach Niemców mieli być skierowani w głąb Rzeszy pieszo. Nigdy jednak nie dotarli do wyznaczonych celów. Blisko 17 000 spośród ewakuowanych droga lądową straciło życie. Marsz Śmierci więźniów KL Stutthof był jednym z najtragiczniejszych okresów działalności obozu.
Gdy jednak front się zbliżył, a lądowe trasy zostały odcięte, SS podjęło decyzję o ewakuacji drogą morską. 25 i 27 kwietnia z obozu wyruszyły kolumny więźniów w kierunku Mikoszewa dawnego Nickelswalde. Tam, po przejściu kilkunastu kilometrów, załadowano ich na barki rzeczne i łodzie desantowe, którymi przetransportowano przez Zatokę Gdańską na Hel. Stamtąd rozpoczął się kilkudniowy rejs w nieznane – dla wielu ostatni w życiu.
Na barkach
Warunki na barkach były nieludzkie. Więźniowie byli stłoczeni w ciemnych ładowniach, bez dostępu do światła, powietrza, jedzenia czy wody pitnej. W relacjach byłych więźniów przewija się wspomnienie ciągłej obecności smrodu, wszechobecnego strachu i śmierci.
„Leżeliśmy ściśnięci, zamiast w oliwie – we własnym kale. […] Zmarło kilka osób. […] Po kilku dniach, to już można było leżeć na wznak. Tylu ludzi zmarło i zostało wyrzuconych do morza. […] Głód i pragnienie dokuczały coraz bardziej. Zaczęliśmy wyciągać wodę z morza i pić ją.” – wspominał Chaim Kozienicki, który przeżył transport.
„Codziennie umierali ludzie, których na polecenie SS-mani wyciągano na pokład i topiono w morzu. Przed utopieniem ściągano pasiaki. Bez przerwy słyszało się płacz, jęki i niesamowite wycie z bólu, głodu i strachu.” – opisywał Zbigniew Raczkiewicz
Szacuje się, że spośród ok. 5 tysięcy osób ewakuowanych drogą morską, życie straciła blisko połowa. Zmarli z wycieńczenia, odwodnienia, zostali zamordowani lub utonęli po zatopieniu barek.
Co się stało z ocalałymi?
Dla wielu więźniów pewnym ratunkiem okazał się sztorm, który rozproszył łodzie i barki na Bałtyku. Część dotarła do wybrzeży Rugii, inne do portu w Flensburgu. Więźniowie, którzy przeżyli podróż, trafili do różnych miejsc – niektórzy zostali uwolnieni przez wojska alianckie w Niemczech, inni znaleźli ratunek dzięki interwencji Szwedzkiego Czerwonego Krzyża i zostali przetransportowani do Malmö. Wśród uratowanych byli zarówno Polacy, Żydzi, jak i więźniowie z innych krajów Europy. Wielu z nich nigdy nie powróciło do zdrowia – fizycznie i psychicznie złamani, musieli przez resztę życia zmagać się z traumą obozowej gehenny.
Pamięć
W zbiorowej świadomości ewakuacja morska więźniów KL Stutthof wciąż pozostaje jednym z mniej znanych rozdziałów historii II wojny światowej. Naszym obowiązkiem jest zachowanie tej pamięci w społecznej przestrzeni. Bo pamięć jest naszym zobowiązaniem wobec przeszłości. I przestrogą na przyszłość.